„Nie sztuka się buntować przeciwko światu – przeciwko deszczowi, kiedy leje, i słońcu, kiedy praży. Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom w imię przekroczenia własnych granic” Ks. J.Tischner

wtorek, 26 czerwca 2012

Rezonans Magnetyczny - jama brzuszna

20.06

Tego dnia wzięłam sobie wolne, ale poszłam do pracy na parę godzin, by odwzajemnić się za wolne jakie dostałam z dobrego serca od Prezesa w dniu kiedy jechałam na badanie PET. Wyszłam z pracy chwilę przed czternastą. W onkologii miałam stawić się na czczo, więc o godzinie dziesiątej zjadłam ostatni posiłek i co jakiś czas popijałam tylko wodę, by nie uschnąć, bo skwar tego dnia był całkiem niczego sobie. Przed ladą w rejestracji na Ip. zawitałam o piętnastej, wyciągając kartę czipową i skierowanie na badanie podałam je młodej Pani po przeciwnej stronie, która ewidentnie miała minę "jestem tu bo muszę i bardzo z tego powodu cierpię". Poklikała coś na swoim komputerze, spisała poziom kreatyniny, po czym odłożyła skierowanie na bok i powiedziałam z wielkim wysiłkiem "Proszę się zgłosić po skierowanie za czterdzieści pięć minut, ponieważ badanie jest na 16:00". Kiwnęłam głową, ze zrozumieniem i spytałam jeszcze czy aby na pewno muszę być na czczo, mając nadzieję, że może jednak mogłabym zjeść chociaż jakiegoś batonika. -"No tak, to jest chyba jasne, przecież to badanie jamy brzusznej". Pani która stała za mną w białym fartuchu również wtrąciła swoje zdanie, z wielkim zdziwieniem, że w ogóle miałam odwagę zapytać o coś takiego "To oczywiste, wtedy Pani badanie będzie dokładniejsze...". Tak myślałam, że nie ma co narzekać przecież wytrzymam, tyle tylko, że po badaniu wszystkie bufety w instytucie będą już zamknięte. Nawet nie szłam w kierunku bufetu, bo mój żołądek przez unoszące się tam zapachy, domagałby się jeszcze bardziej, a co za tym idzie ból stawałby się coraz bardziej nieznośny. Powędrowałam więc do kaplicy na IIp. Siedziałam i prowadziłam pogawędkę z Bogiem przez czterdzieści minut, wlepiając wzrok w obraz objawionego s.Faustynie Jezusa. Kaplica była pusta, tylko Bóg, Ja, moje myśli i burczenie w brzuchu :) Za piętnaście, zgodnie ze wskazówką "cierpiącej" pani, poszłam odebrać skierowanie. Pani wstała i trzymając w ręku świstek zaprowadziła mnie pod gabinet - ten sam gdzie wykonywano mi rezonans piersi. Usiadłam i czekając, słuchałam jak plotkują faceci, siedzący obok mnie za ścianą. Byliśmy na poczekalni w trójkę. Minęło czterdzieści minut, a żadne z nas nie ruszyło się z miejsca. Panowie stwierdzili, że zapytają technika, ile jeszcze potrwa badanie przywiezionego pacjenta. Okazało się, że jeden z nich to pracownik karetki, który przywiózł pacjentów na badanie z innego szpitala i tym samym miał pierwszeństwo. Po pół godzinie, pacjent wyszedł z gabinetu i wszedł dopiero ten, który miał mieć wykonane badanie o piętnastej. Poślizg dwie godziny! W trakcie wcześniejszych rozmów, tych dwóch czekających ze mną Panów, usłyszałam, że badanie tego młodego chłopaka ma trwać godzinę,  ponieważ będą skanować mu rdzeń kręgowy. W międzyczasie przyszły dwie kolejne pacjentki, które pytając mnie o której miałam wyznaczone badanie, bardzo zaskoczone usiadły i wczytały się w prasę.
Czas wlókł się jak nigdy, nie mogłam się skupić na gazecie, moje flaki wyczyniały takie cuda, że musiałam przejść w inną stronę korytarza, bo dźwięki jakie się z nich wydobywały były krępujące. Minęła mnie jakaś pielęgniarka, która z uśmiechem przywitała pacjentki czekające ze mną. Weszła do gabinetu i... wyszedł chłopak, a siostra asystująca technikowi nikogo nie zawoła. I tak o osiemnastej dwadzieścia nie wytrzymałam i weszłam do gabinetu, stanowczo zadając pytanie -"przepraszam bardzo, na którą przewidują Państwo moje badanie?" - "a jak się pani nazywa...no tak po tej pacjentce" Nie musiałam pytać jakiej, bo jest oczywistym, że pracownicy mają pierwszeństwo przed nami - pacjentami. -"A może Pan sprecyzować za ile minut, wie Pan ja jestem na czczo od dziesiątej rano, jest mi słabo i potrzebuję glukozy" I w tym momencie z wielkim spokojem technik mnie poinformował -"ale pani wcale nie musi być na czczo..." Głodna, zła i zmęczona odpowiedziałam najłagodniej jak potrafiłam -"Czy pan sobie ze mnie żartuje, to jest jama brzuszna? przecież ja pytałam nawet panią przy ladzie w rejestracji i powiedziała, że to przecież oczywiste, że nie mogę jeść..." - "to źle panią poinformowano w takim razie". -"Dobrze dziękuję, w takim razie ja sobie to wyjaśnię, do zobaczenia". Nie chciałam dłużej dyskutować, bo trwało badanie i mimo wszystko technik powinien skupić się na monitorze. Wychodząc z gabinetu czułam, że ktoś tu kręci. Nawet na stronie można znaleźć informację, jak przygotować się do badania i ewidentnie napisane jest że:  
"Do badania należy zgłosić się na czczo (co najmniej 6 godzin wcześniej nie należy przyjmować pokarmów stałych). W przypadku badania jamy brzusznej wskazane jest wcześniejsze zastosowanie środków hamujących ruchy (perystaltykę) jelit (np. Buscopan)".
Widząc moje poirytowanie, jedna z pacjentek wyciągnęła do mnie rękę, w której miała pudełeczko cukierków -"Niech pani weźmie ile pani chce". Wzięłam dwa i serdecznie podziękowałam. Te dwa cukierki dodały mi trochę energii, więc co sił w nogach pomaszerowałam do "Cierpiącej". Po co? A no po to, by jej powiedzieć co sądzę o rozbieżności podanych mi informacji, a tym samym by sobie sama wyjaśniła z radiologiem jak to się ma w praktyce.  -"Słucham?" podniosła wzrok z tym samym smutnym wyrazem twarzy. -"Czy Pani zdaje sobie sprawę, że podaje błędne informacje pacjentom? W gabinecie od Technika prowadzącego badania uzyskałam informacje, że pacjenci skierowani na rezonans j.brzusznej nie muszą być na czczo. Czy Pani informacje pacjentom podaje według własnej oceny sytuacji czy konsultuje się pani najpierw z lekarzami, by nie wprowadzać pacjentów w błąd?", -"Tak mnie poinformowano...". Popatrzyłam na nią z politowaniem -"Wie pani co, to jest za poważna instytucja żeby w ten sposób bawić się w zgadywanki, to są bardzo istotne informacje, jeśli nie jest pani pewna na sto procent, to niech pani nie bawi się kosztem pacjentów i bzdur nie opowiada". Nie czekałam na jej odpowiedź, obróciłam się i wróciłam do poczekalni pod gabinet. O 19:00 pielęgniarka wyszła drugimi drzwiami, a w tych którymi weszła, pojawił się sam szanowny pan technik. "Zapraszam panią" zwrócił się do mnie z uśmiechem, zamknął drzwi i poprosił bym rozebrała wszystkie metalowe rzeczy i usiadła, by siostra włożyła mi wenflon. Miałam ochotę mu przywalić z tej złości, a może bardziej z głodu, który mnie gnębił jeszcze mocniej. Siostra (ta z pięknym wschodnim akcentem) wbiła się w jeszcze nie używaną żyłę i zaprowadziła do kolejnego pomieszczenia, w którym stał ten najnowocześniejszy sprzęt, oddający przedziwne i bardzo głośnie dźwięki. Technik wszedł za nami, poprosił bym się położyła (tym razem na plecach), włożyła głowę w specjalny zagłówek i zdjęła spodenki do kolan. Przykrył mnie ręcznikiem papierowym, nałożył słuchawki, a w tym samym czasie siostra podłączyła wężyk do wenflonu, którym podano mi kontrast podczas tego wspaniałego "koncertu". Badanie trwało trzydzieści pięć minut. Z gabinetu wyszłam jeszcze bardziej słabsza niż weszłam, jedna z pacjentek powiedziała mi że jej badanie które miała mieć na 17:40 zaplanowane jest na 22:30. Pożegnałam się z nimi, życząc im cierpliwości, zabrałam rzeczy i poszłam do auta. Zanim ruszyłam, zjadłam ostatnią kanapkę, którą zrobił mi Tomek do pracy. W domu byłam po 21:00... Wpakowałam w siebie mega kolacje, przyrządzoną przez mojego bohatera i poszłam spać.

Konsultacje wyznaczono mi na 5 lipca, wówczas dowiem się jakie są wyniki z obydwu badań.




niedziela, 24 czerwca 2012

"Nie potrzebuję raka do szczęścia..."

Wróciłam dzisiaj późnym wieczorem z Węgierskiej Górki, gdzie od piątku odpoczywałam , z dala od telewizorów, laptopów i komórek, szumu i gonitwy. Dzisiaj przeczytałam o Magdzie i zaniemówiłam. Chciałabym w milczeniu złożyć jej hołd, pomimo że nie znałam jej osobiście, wiem że była bardzo dzielną i wielką kobietą o niesamowitym darze pomagania innym ludziom...

Magdalena Prokopowicz
"Chcę dać ludziom nadzieję, krzyczeć do wszystkich, że z rakiem można wygrać. Normalnie żyć, pracować, urodzić zdrowe dziecko. Każdego dnia podczas porannej kąpieli głęboko oddycham i powtarzam sobie w myślach: Wyjdę z tej choroby, będę zdrowa."

wtorek, 19 czerwca 2012

Nieznajomość procedur nie usprawiedliwia...

ZUS - Zakład Utylizacji Szmalu!

Czego się dowiedziałam od przemiłej pani pracującej w zasiłkach? Ano tego, że ZUS dał mi do zrozumienia, że zamiast siedzieć i studiować procedury obowiązujące w ich instytucji, to sobie robiłam sielankę z ptaszkami, motylkami i filcowanymi pacynkami...

-"dzień dobry z tej strony..., chciałabym się dowiedzieć, na kiedy planują państwo wypłacenie mojego zasiłku?"
-"wie pani ja się już pani zasiłkiem nie zajmuję, ale mogę sprawdzić...pani dostała decyzję listownie, że zasiłek będzie przyznany do 29 maja?"
-"tak i bardzo proszę mi powiedzieć co mogę zrobić, by wypłacili mi państwo za tą drugą połowę zwolnienia lekarskiego"
-"z tytułu zasiłku chorobowego wykorzystała pani wszystkie dni, ponieważ wliczane są do nich wszystkie zwolnienia na których była pani w 2011r. z powodu tej samej choroby, może się pani starać o zasiłek rehabilitacyjny, dostarczając nam odpowiednie oświadczenie, które dołączyliśmy do pisma."
-"ale ja od 12 czerwca wróciłam do pracy, lekarz prowadzący na moją prośbę wydał mi oświadczenie, że nie ma przeciwwskazań onkologicznych, również lekarz medycyny pracy wydał oświadczenie o braku przeciwwskazań. Nie mogę się już starać o zasiłek reh. Dlaczego pacjenci informowani są o tym dopiero po fakcie, że mają taką możliwość i że nie przechodzi to automatycznie tylko należy samemu iść miesiąc przed wykorzystaniem wszystkich dni zasiłku chor. Ja nie miałam takiej wiedzy..."
-"dziwię się, że lekarz panią nie poinformował...:
-"a ja się dziwię dlaczego państwo nie informujecie pacjentów przed wykorzystaniem tych dni, wiedząc o tym, że macie takie procedury, tylko przesyłacie po fakcie listownie decyzję, czekając specjalnie na to że pacjent nie jest wdrożony w państwa zasady co do przyznawania takiego zasiłku? Jak mam teraz starać się o zasiłek reh., będąc w pracy a nie na zwolnieniu lekarskim, którego de facto nie potrzebuję na chwilę obecną?"
-"musiałaby pani iść znowu na zwolnienie, ponieważ jest to z tego samego tytułu, wówczas będzię ten czas od 30 maja uwzględniony przy wypłacaniu zasiłku, jeśli go pani przyznają, a wiadomo, że ma pani do niego prawo..."
-"ale to jest nielogiczne, bo ja jestem zdolna do pracy, czy pani rozumie?"
-"tak rozumiem, ale jeśli chce pani byśmy wypłacili te pieniądze musimy mieć podkładkę tzn. z jakigo tyt. zostają wypłacane, nie może to być już zasił. chor. tylko reh. on nie przechodzi automatycznie.  Dlatego musi być pani na rehabilitacyjnym, do pani należy wybór, zasiłek jest przyznawany najkrócej na miesiąc, a najdłużej na 12 miesięcy. Musiałaby pani zrezygnować z pracy, wypisać i dostarczyć nam  oświadczenie do celów świadczenia reh., dostarczyć zaświadczenie o stanie zdrowia wypełnione przez lekarza, czekać na termin zgłoszenia się na komisję, a  potem czekać na decyzję orzecznika. Ale wie pani to wszystko trwa..."
-"pani wie, że to jest absurd, ja muszę to przetrawić i się zastanowić co mam zrobić...na razie dziękuję pani za wyczerpującą informację, do usłyszenia."
-"Do widzenia."

Po odłożeniu słuchawki, wiedziałam już, że nie wrócę na l4, nie będę tracić czasu ani pieniędzy na jazdy, ani też nie będę się nakręcać. Straciłam kilkaset złotych i już ich nie odzyskam. Pieniądze to nie wszystko, nie będę skamleć, ani wojować z nimi, bo szkoda mi energii i zdrowia. Niesmak pozostanie na długo, będę mądrzejsza na przyszłość, teraz pozostaje mi żyć z nadzieją, że ten kto ustala te procedury będzie kiedyś też czuł taki niesmak jak ja. W Katowicach mają stawiać kolejny gmach...teraz wiem jak znajdują na takie inwestycje pieniądze, kiedyś przechodząc koło niego popatrzę na swoją nienależnie pobraną cegiełkę...

Weselmy się...



niedziela, 17 czerwca 2012

Badanie PET/CT

13.06

Tego dnia wstałam o 8:00 i spokojnie przygotowałam się do wyjścia, w międzyczasie wstał Tomek, który przychodząc z nocki spał jak dziecko przez trzy godziny. Przyjechaliśmy do Onkologii godzinę wcześniej od wyznaczonego czasu badania. Weszliśmy na Ip. i udaliśmy się do Zakładu Medycyny Nuklearnej i Endokrynologii Onkologicznej. Tomek zajął miejsce przy stoliku (tym samym, przy którym czekaliśmy na scyntygrafie kości), a ja weszłam do pokoju, w którym urzędowała przemiła Duża Pani. Otrzymałam numerek 18 z informacją, że mam czujnie nadsłuchiwać, kiedy zostanie wywołany i do którego gabinetu pokierowany. Wróciłam do Tomka i czekałam. Po niespełna pięciu minutach usłyszałam w głośnikach "Pacjent numer 18 proszę o podejście do gabinetu białego". Weszłam do gabinetu, w którym pracowały dwie Panie. Jedna w niesamowicie długich dedrach, spiętych w nieładzie i Siostra, którą miałam okazję spotykać już wcześniej - przy chemioterapii na przykład. Siostra poprosiła mnie o podanie wagi i wzrostu, po czym wręczyła test ciążowy i spytała czy aby na pewno jestem na czczo. Zrobiłam co miałam zrobić i wróciłam do białego gabinetu z wynikiem "Jedna kreska - dobrze - w takim razie proszę usiąść na fotel i wyciągnąć rękę, założymy wenflon". Po jego założeniu, zostałam poproszona o powrót na swoje miejsce i poczekanie na kolejne wezwanie. W międzyczasie miałam popijać wodę (co najmniej pół litra) i dużo siusiać. Po godzinie usłyszałam komunikat "Pacjent numer 18 proszę o podejście do gabinetu niebieskiego". Weszłam do gabinetu o podanej nazwie koloru, z którym nie miał nic wspólnego. Za biurkiem siedział kierownik Zakładu Diagnostyki PET, który z włoskim akcentem poprosił mnie bym usiadła na przeciwko w celu przeprowadzenia krótkiego wywiadu. Doktor pytał np. czy w moim domu są jakieś kobiety w ciąży lub małe dzieci, jeśli nie to dobrze, jeśli tak to nie powinnam przez ten dzień z nimi przebywać. Pokrótce przedstawił mi procedury tego badania.

Opis zaczerpnięty ze strony Onkologii w Gliwicach:

Co to jest badanie PET-CT?
Badanie PET-CT (Pozytonowa Tomografia Emisyjna) jest badaniem z dziedziny medycyny nuklearnej. Opiera się na podaniu minimalnej ilości fizjologicznych molekuł (glukoza, aminokwasy itd.) znaczonych atomami radioaktywnymi o bardzo krótkim półokresie rozpadu. Takie izotopy radioaktywne nazywają się radioznacznikiem PET.
Podanie radioznacznika jest wykonywane drogą dożylną. Przy użyciu detektora, który pozwala określić dokładnie dystrybucję radioaktywności w ciele pacjenta, można ocenić różne funkcje organizmu (np. metabolizm glukozy, który jest związany z obecnością nowotworów złośliwych).
W przypadku badania PET-CT pacjent jednocześnie poddany jest badaniu tomografii komputerowej (CT). Jest to badanie radiologiczne, dzięki któremu można ocenić anatomię narządów pacjenta i zlokalizować precyzyjnie ewentualne ogniska gromadzenia radioznacznika PET.
  
Rodzaj badań wykonywanych w Zakładzie Diagnostyki PET
Badanie z fuzją PET-CT z  F 18[FDG] dla oceny:
- chorób nowotworowych,
- metabolizmu mózgu.
Przygotowanie do badania PET-CT
Należy pozostać na czczo przez co najmniej 4 godz. przed badaniem. 
Można pić wodę lub herbatę bez cukru w dowolnej ilości. 
Nie należy używać gumy do żucia i cukierków.
W dniu planowanego badania należy przynieść ze sobą 1 litr wody mineralnej niegazowanej.
Pacjenci chorujący na cukrzycę powinni skontaktować się z Zakładem Diagnostyki PET w celu uzyskania dodatkowych informacji.
Pacjentom nie powinny towarzyszyć dzieci i kobiety w ciąży.
Czas konieczny na wykonanie badania wynosi od 3 do 5 godzin. 

Po zakończonym wywiadzie, Doktor wręczył mi moje skierowanie i poprosił o przekazanie
go do gabinetu białego. Tam poinformowano mnie, że po godzinie dwunastej zostanę poproszona z butelką wody do leżakowania i tyle. Wróciłam do Tomka, siedziałam popijając wodę i czekałam. Po kolejnych czterdziestu pięciu minutach usłyszeliśmy w głośnikach mój numer, więc wzięłam wodę i poszłam do gabinetu białego, a Tomek zszedł do bufetu. Pani w dredach prowadziła mnie do ciemnego i ziemnego pomieszczenia, w którym na drewnianych kozetkach, leżeli pacjenci przykryci kocem. Każde łóżko, nakryte jednorazowym prześcieradłem, oddzielone było parawanem. Przy wyznaczonym dla mnie łóżku, szeptem dostałam wskazówki co mam robić a czego nie. "Bardzo proszę wygodnie się położyć i popijać wodę, korzystać tylko z tej toalety po prawej i nie rozmawiać, nie czytać, wyłączyć komórkę i czekać na wezwanie". Położyłam torebkę i wodę na stoliczku obok łóżka, położyłam się i czekałam. Podjechała do mnie Siostra ze swoim stoliczkiem z wyposażeniem medycznym, odsłoniła roletę i wstrzyknęła w wenflon Fluorodeoxyglukozę "Bardzo proszę dać ręce wzdłuż ciała, nie krzyżować nóg i popijać wodę". Zasłoniła roletę i odjechała z wózeczkiem do innej pacjentki. Mijały kolejne minuty, widziałam jak inni pacjenci po upływie swojego czasu wychodzili do toalety na ostatnie siusianie i prowadzeni byli do sali na badanie, ja popijając co jakiś czas wodę, cierpliwie leżałam w tych ciemnościach. Nagle staje przede mną Siostra i mówi "Kochanie, ale ja mówiła żeby trzymać ręce wzdłuż tułowia" Popatrzyłam na nią i pomyślałam sobie "W takim razie jak mam popijać tą wodę - cwaniaro?" Zrobiłam dwa kolejne łyki wody, zakręciłam butelkę i odłożyłam ją na stolik. Siostra odeszła bez słowa, zdając sobie - chyba - sprawę jakie głupstwo palnęła...
Nadszedł mój czas, młoda pracownica wywołała moje nazwisko i poprosiła bym opróżniła pęcherz, stałam w kolejce i czekałam, czekałam, czekałam...pracownica wyszła i spytała czy już jestem gotowa, odpowiedziałam, że niestety nadal nie miałam okazji, więc poprosiła bym weszła do pomieszczenia i została w spodniach bez paska i koszulce bez  bielizny "Teraz proszę iść skorzystać z toalety i do mnie wrócić". Poszłam, ale chłopak który był za mną pokiwał głową na znak, że nic się nie zmieniło. Pomyślałam, może trzeba tam zapukać zobaczyć czy nic się nie stało starszej pacjentce, która już na początku bardzo dziwnie się zachowywała, kładąc się na kozetce z nogami na poduszce. Pukając zapytałam, czy wszystko w porządku, Pani otworzyła drzwi popatrzyła na mnie i z uśmiechem zapytała "A gdzie jest lekarz?" powiedziałam jej żeby poszła się położyć na łóżko, bo lekarz dopiero będzie ją wołał. Wracając z toalety zauważyłam, że pacjentka zamiast położyć się na swoje miejsce, to położyła się na miejsce obok - czyli moje. Stwierdziłam, że jak jest jej dobrze to niech leży sobie, a ja śmigam na badanie. 
Weszłam do sali, drzwi przesuwane zamknęły się szczelnie, pracownica obsługująca maszynę wyszła z oszklonego pomieszczenia i poprosiła bym położyła się na wyznaczonym miejscu, ściągnęła spodnie do kolan i włożyła głowę do specjalnej poduszki, zakładając ręce za głowę i równocześnie trzymając łokcie. Skanowanie całego ciała po kawałku, od czubka głowy do czubka palców, zajęło z jakieś piętnaście minut. Po wszystkim wstałam, ubrałam się, podziękowałam i wyszłam z sali. Siadając na krzesełku przy wyjściu, czekałam na znak że mogę opuścić pomieszczenie i wrócić do męża. Po piętnastu minutach wróciłam i poprosiłam Tomka byśmy zeszli jeszcze do bufetu coś zjeść - zupa kalafiorowa była pyszna. Wróciliśmy do domu po godzinie 16:00.
Wyniki badania za dwa tygodnie, przy konsultacji z p.Doktór prowadzącą, które odbędą się po drugim badaniu tj. 20.06. - Rezonans j.brzusznej.  

Wracając odebrałam awizo z poczty - list polecony z ZUS-u, w którym poinformowano mnie, że do 29.05 wykorzystałam za 2011 rok wszystkie dni tj. 182 pozwalające choremu na otrzymywanie zasiłku chorobowego, dlatego też od 30.05 do 11.06 nie mam prawa do zasiłku za w/w okres. Zobaczymy co powie mi Pani z ZUS-u, do której wybieram się w poniedziałek. Zapytam ją o to, w jaki sposób mogę odzyskać należne mi pieniądze, które de facto są moim wynagrodzeniem, za które żyję. Muszę przyznać że nie zdenerwowałam się aż tak bardzo, poczułam za to żal i taką bezradność. Pomyślałam też, że człowiek jest uczciwy, nie symuluje, stara się robić wszystko zgodnie z prawem, ale mimo to i tak musi chodzić, tłumaczyć się, tracić czas i pieniądze. Mam nadzieję, że dowiem się co można zrobić i czy w ogóle mam jakieś szanse, czy nie. Dobrze że wróciłam do pracy...


wtorek, 12 czerwca 2012

Dzień dobry, to znowu ja - Pustułka :)




Przedwczoraj odpoczywałam po panieńskim wieczorze, na którym wytańczyłam się na parkiecie za wszystkie czasy, poznałam nowych ludzi i świetnie się bawiłam. Wieczorem włączyłam mecz Chorwacja - Irlandia, bo uwielbiam drących się kibiców, którzy całym sercem (i krtanią) kibicują swojej drużynie. Po drugiej bramce Chorwatów, na naszym balkonie wylądowała pustułka. Pochłonięta meczem, nawet bym się nie zorientowała, ale moje kotki w tempie ekspresowym przebiegły w stronę drzwi balkonowych. Młodziutki ptaszek, któremu deszcz spłukał gniazdo był jeszcze nie do końca opierzony i nie potrafił wzbić się do nieba.


Stwierdziłam, że trzeba mu pomóc, zatem ubrałam kurtkę i grube rękawice, wyszłam na balkon i postawiłam go na balustradzie. Wyszłam i dałam mu spokój, by nie czuł się jeszcze bardziej przerażony. Pustułka skakała z murku na murek i nie wiedziała jak zabrać się do lotu.


Idąc do kuchni zauważyłam, że Szisza obserwuje ją z parapetu w sypialni. Ptak po pięciu minutach przeskoczył na parapet i tak wystraszył kotkę, że ta spadła na ziemię z wielkim hukiem - widok przekomiczny. Po godzinie, gdy mecz już się skończył, poszłam zobaczyć co słychać u ptaszka. Na naszym parapecie już go nie było, ale kiedy wychyliłam się przez okno, dostrzegłam go na parapecie u sąsiada, piętro niżej. Kiedy mój Bohater przyszedł z pracy, wychyliłam się po raz ostatni z czołówką na głowie, ale ptaka już nie było.
Nazajutrz wstaliśmy dość wcześnie, by udać się do Gliwic po skierowanie na rezonans j.brzusznej (20 czerwca), Tomek poszedł do auta, a ja zrobiłam sobie jeszcze rundkę wkoło mojego bloku, by mieć pewność, że ptak nigdzie nie leży poturbowany. Nie zauważyłam go nigdzie, ale wracając na parking widziałam po minie Tomka, że coś się dzieje - tylko co? "Agata, zobacz tam siedzi" I rzeczywiście ptak siedział między samochodami na bruku. Tomek wyłączył silnik wyszedł z samochodu i wtedy stwierdziliśmy, że nie możemy go tak zostawić na pastwę losu, to ptak pod ścisłą ochroną, nie chcieliśmy by został przejechany przez samochód, albo zeżarty przez kota lub psa, nie chcieliśmy też żeby stał się żywą zabawką dla jakichś bezlitosnych dzieciaków. Naciągnęłam rękawy, obawiając się, że może mnie bodnąć swoim ostrym dziobem, ale co się potem okazało to nie dziób był najgroźniejszą bronią tego ptaszka...
Złapany w moje ręce, siedział spokojnie w aucie i skanował mnie wzrokiem. Weterynarz na naszym osiedlu niestety był zamknięty, więc stwierdziliśmy, że pojedziemy do innego, ale najpierw załatwimy mu kartonik, bym nie musiała trzymać go rękawami z bluzy. Podczas przekładania go do kartonu poczułam jak pięknie wbija w mój palec swoje szpony, krew się polała, ale na szczęście palca mi nie rozszarpał. Na parkingu Tomek zauważył straż miejską, więc poszedł zapytać czy nie znają jakiegoś miejsca, w które można by oddać takie dzikie stworzonko. Panowie byli zaskoczeni, no bo kto teraz przychodzi i prosi o interwencje w sprawie ptaka, przecież oni nastawieni są na burdy podpitych fanów, a nie na takie "bzdury". Na szczęście jeden ze strażników obserwujących sklep monopolowy, zdecydował się na podjęcie wyzwania i znalazł nam numer telefonu do Pogotowia Dzikich Zwierząt w Mysłowicach.http://www.nowagazetaslaska.eu/ekologia/743-lene-pogotowie-dla-zwierzt  Dzwoniąc tam, Tomek dowiedział się, że mamy nie przywozić ptaka od razu do nich, bo Pan będzie musiał dopłacić do tego "interesu", tylko zawieźć go do Zakładu Usług Komunalnych w Orzechu, wtedy dostanie z miasta pieniądze na niego. W porządku, zatem pojechaliśmy do Orzecha nie znając adresu ani telefonu, ale od czego ma się język. Zapytaliśmy o adres sprzedawcę sklepu w Orzechu i za parę minut staliśmy już w pomieszczeniu tegoż Zakładu. Pan był bardzo miły, zadzwonił do Pogotowia, zgłosił Pustułkę, spisał nasze dane i pochwalił się, że w zeszłym roku to oni wygrali przetarg i zajmują się przewozem takich znalezionych zwierząt - od ptaszka do łani :) My szczęśliwi, a ptak uratowany. Czas ratowania ptaszka - półtorej godziny - warto było!

A tu polecam fajne forum dla mających przygody z przyrodą:  http://forum.przyroda.org/topics3/pogotowie-dla-zwierzat-vt8185.htm





A jak dzisiejszy - pierwszy - dzień w pracy? Całkiem dobrze, trzy godziny załatwiania niezbędnych papierów - Katowice - Gliwice - Siemianowice Śląskie - Katowice - i już. Gdyby nie fakt, że nie posiadłam takiej wiedzy, by wczoraj sobie podejść do prowadzącej mnie p.Doktór, która wystawiała ostatnie zwolnienie lekarskie, i poprosić o oświadczenie o zakończonym leczeniu i braku przeciwwskazań do powrotu, to nie musiałabym dzisiaj znowu tam jechać. Ale nie ma tego złego, bo dzięki temu dowiedziałam się, że w dniu jutrzejszym mam badanie PET na 11:30. Dlatego też, jutro welcome to Gliwice po raz kolejny :)
Papiery załatwione, lekarz med.pracy zaliczony, aktualizacje w laptopie pościąganie, a oficjalny powrót do pracy, tak jak się spodziewałam bez fajerwerków, bez standing ovation, bez gratulacji, bez sentymentów i ckliwych pogaduszek... Po prostu wyszłam w grudniu i przyszłam po pół roku, a teraz muszę się wbić w tryby, które nie spoczywały przecież ze mną, ale ciągle pędziły i muszę w nie wskoczyć i zatrybić :)
Były czereśnie, pyszne ogromne i soczyste, taki bardzo miły gest od kolegi, który jest niezawodny w bezinteresownym obdarowywaniu ludzi niespodziankami :0  Ja przypieczętowałam swój powrót uśmiechem od ucha do ucha i ciastem pt. "użądlenie pszczoły", na które przepis wzięłam z programu Ewy Wachowicz (nie znoszę jej dykcji, ale przepisy ma fajne).




poniedziałek, 4 czerwca 2012

Rekonwalescencja i zwiększenie aktywności

Dzisiaj wstałam z postanowieniem pójścia na basen i udało się, przemęczenie minęło, senność też, więc czas zwiększyć aktywność fizyczną - basen, marsz z kijami, przejażdżki rowerem, babington...
To jak długo będziemy dochodzić do siebie po przebytej chorobie i przyjmowaniu chemioterapii zależy od wieku, organizmu, psychiki i woli chorego. Organizm, który dostał "w dupę" poprzez bardzo wolne i drastyczne niszczenie jego komórek, potrzebuje co najmniej pół roku na odbudowę. Mnie doskonale odbudowuje przyroda, więc korzystam z każdego wolnego dnia, na tyle na ile mogę i na ile pozwala pogoda. Postanowiłam też wrócić do pracy i od 12 czerwca znów rozpocząć swoją aktywność zawodową, mam tylko nadzieję, że przy moich zanikach pamięci, nie dam plamy i szybko powrócę do formy...


piątek, 1 czerwca 2012

Nieskażone światem dorosłych i wolne od ograniczeń rozumu


^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

"Tros­ka o dziec­ko jest pier­wszym i pod­sta­wowym spraw­dzianem sto­sun­ku człowieka do człowieka." - Karol Wojtyła


^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
 Dawno dawno temu...

Agatka


Tomuś

Agatka z braciszkiem
i sześć lat później :)



Dzieciaki kiedyś i dziś... czyli mali przyjaciele Wujka i Cioci:

 Kubuś






 i jego siostrzyczka Zuzia





Filipek





Henio









Nastusia




i jej braciszek Aluś




Szymonek




Miki




 Elizka




Zosia 







Natalka








A na koniec - najważniejsze dla mnie - cztery wersy z piosenki Liroya pt."Daleko Zaszło":

"POWIEDZ, ILE DZIECI MUSI ZGINĄĆ BYŚ ZROZUMIAŁ
ŻE TO NIE OD FILMÓW CZY MUZYKI LECZ OD CIEBIE ZALEŻY
JAKIM CZŁOWIEKIEM JEST TWOJE DZIECKO
WIĘC POŚWIĘCAJ MU TROCHĘ WIĘCEJ CZASU NIŻ SWOJEJ POGONI ZA PIENIĘDZMI..."
 

STARE, ALE PRAWDZIWE I NA CZASIE, DLATEGO KOCHAJMY JE I ZAMIAST OBSYPYWAĆ PREZENTAMI SPĘDZAJMY Z NIMI JAK NAJWIĘCEJ CZASU, BY NIE KOJARZYŁY NAS TYLKO Z ZABAWKAMI, ALE Z UCZUCIAMI JAKIE Z NAMI PRZEŻYWAJĄ, WYWOŁUJĄC W NICH TYM SAMYM POZYTYWNE EMOCJE.